Skip to content

Jak wyglądała (a nie powinna) bitwa o Winterfell [SPOILERY]

Last updated on 23 stycznia 2021

Od dwu dni fani „Gry o Tron” dyskutują na temat odcinka, w którym otrzymaliśmy długo wyczekiwaną bitwę z zombie-wojskiem Nocnego Króla. Reakcje widzów na to, co zobaczyli, są mieszane. Niektórzy są zachwyceni, informują, że wylali w trakcie oglądania wiadro łez a scenę zabicia szwarzcharaktera obejrzeli już 10 razy, inni wylewają na twórców także wiadra, ale pomyj, wytykając skrajną głupotę przyjętych rozwiązań fabularnych czy też fatalną jakość obrazu.

Osobiście nie oceniam tego odcinka tak źle, jak „Bitwy Bękartów”, ale tylko dlatego, że po tamtej bitwie moje oczekiwania odnośnie do wiarygodności taktycznej, spadły do bardzo niskiego poziomu. Całość ratuje intensywność scen oraz dobrze budowany klimat, który jednocześnie jest głównym winnym sporej części bezsensownych rozwiązań. A tych jest w sumie nawet więcej niż we wspomnianej bitwie z młodym Boltonem.

Jedynym w miarę kompleksowo podchodzącym do spraw taktyki artykułem na jaki się  natknąłem, jest tekst pt. „The Battle of Winterfell: A Tactical Analysis” , opublikowany w The Wired, ale ponieważ autor niespecjalnie wziął pod uwagę specyficzne cechy ożywieńców a kilka spraw widzę inaczej od niego, zdecydowałem się przedstawić Wam własną analizę. Ale najciekawsze, mam nadzieję, dopiero nadejdzie, w kolejnym poście postaram się pokazać, co można było zrobić, aby ta bitwa miała taktyczny sens i jednocześnie dobrze wyglądała w TV.

Zacznijmy od sprawy oczywistej dla prawie każdego recenzenta. Absolutnie najgłupszą scenę otrzymaliśmy już na samym początku odcinka. Wysłanie lekkiej kawalerii, jaką byli Dothrakowie, wyposażonej w krótką broń sieczną, jaką są Arakhi do czołowego szturmu na niezidentyfikowane, niewidoczne a do tego przerażająco liczne masy piechoty, byłoby głupotą, nawet gdyby przeciwnikiem byli ludzie. W przypadku nieczujących strachu, niewpadających w panikę pod wpływem emocji zombie, to jeden z największych idiotyzmów, jakie widziała telewizyjna i kinowa batalistyka.

Scenarzyści zrobili z najtęższych umysłów Siedmiu Królestw wioskowych głupków umiejących tylko i wyłącznie wysłać wojska na samobójczą śmierć oświetloną wątłym blaskiem płonących arakhów. Wróć… Snow i spółka planowali wysłać kawalerię i bez tego bonusa, przecież malownicze podpalenie broni było wynikiem niespodziewanego pojawienia się Czerwonej Kapłanki. Na zbliżeniach w tej scenie widzimy też, że arakhi nie dostały obsydianowego „bonusa”, więc w przypadku spotkania z Innymi nie byliby w stanie zrobić nic konstruktywnego. Jak widać, dla dowodzących bardziej prawdopodobne było, że Biali Wędrowcy osobiście będą wspinać się na mury, które obsydianem najeżono, niż że natknie się na nich ruchliwa kawaleria.

Oczywiście każdy obeznany trochę z zagadnieniami taktyki zapytałby, dlaczego przed bitwą nie prowadzono żadnych działań rozpoznawczych i w efekcie o ruchach wroga dowiedziano się, tracąc całą kawalerię kilkaset metrów przed główną linią obrony. Posiadając Brana mogącego sterować ptakami, kawalerię, smoki i przygotowany do obrony teren, dało się to ustawić tak, aby informację o miejscu i sile wrogiej armii mieć na bieżąco… ale jak widać showrunnerzy nie bardzo potrafili pogodzić artystyczną wizję z realiami pola walki.

Nie ma wątpliwości, że cały katastrofalny „plan” napisano tylko dlatego, że scenarzyści zakochali się w wizji „wrogiej ciemności” i klimatycznie gasnących iskierek, jakimi byli w planach totalnych jadący ku zagładzie Dothrakowie. Trzeba przyznać, że cała sekwencja była faktycznie piękna i klimatyczna. No i relatywnie tania… tylko czy naprawdę warto było aż tak zaniżać sprawność intelektualną Jona, Tyriona i innych? Dla paru efektownych (i powtórzmy tanich) kadrów?

Kolejną potężną głupotą jest pomysł związany z trybuszami. Przy czym nie chodzi tu nawet o, podnoszone w innych artykułach, bezmyślne ustawienie tychże tuż za kawalerią, co w ogóle o sam pomysł z ich zastosowaniem. Trybusz jest bronią przydatną głównie dla armii planujących zdobywać jakieś umocnienia, ich skuteczność w obronie jest, delikatnie mówiąc, bardzo ograniczona. Ponieważ atakujący ma swobodę ruchu, to nawet jeśli błędnie ustawi szyk początkowy i dostanie się pod ostrzał, może się szybko przegrupować. Zresztą, efekt takiego ostrzału polega głównie na osłabieniu morale trafionych oddziałów, a jak się domyślacie, w przypadku armii zombie ten efekt nie ma szans wystąpić.

W trakcie szturmu ich przydatność jest chwilowa, atakujące oddziały są w polu rażenia tylko przez krótki moment. Ten rodzaj „artylerii” mogłyby być ewentualnie przydatny w rozbijaniu powolnie poruszających się maszyn oblężniczych… ale armia Nocnego Króla nie bawiła się przecież w takie subtelności. Zombie po prostu nacierały czołowo, niszcząc wszystko na swojej drodze. Jeśli dodamy, że te maszyny były czasochłonne w budowie, to zastosowanie ich w tej bitwie to czyste szaleństwo.

Nasi taktycy od Siedmiu Królestw Boleści nie popisali się także przygotowując obronę murów Winterfell. Blanki, jak już wspomniałem, zostały pieczołowicie upiększone obsydianowymi ozdobnikami, a jednocześnie zapomniano o najskuteczniejszym środku obronnym w postaci gorącej smoły. Biorąc pod uwagę, że ogień był jedną z niewielu rzeczy, która u zombie wywoływała reakcję alergiczną, to dość karygodne zaniedbanie. Smoła nie dość, że mogła spowolnić wspinaczkę umarlaków, to była w stanie spowodować pożar ich szczątków pod murami i opóźnić kolejną falę ataku (analogicznie jak w przypadku okopów podpalonych przez Melisandre).

Swoją drogą, kapłanka także straciła sporo ze swojego IQ, w sytuacji załamywania się obrony przy bramie oraz braku kontaktu z siłami powietrznymi odpowiedzialnymi za podpalenie drewnianych umocnień, szła sobie zaskakująco powoli, wręcz dystyngowanie, w ich kierunku. W efekcie musiała za chwilę w panice recytować zaklęcia, ponieważ okazało się, że te działają jak chińska jednorazowa zapalniczka, dość słabo. Żeby było zabawniej, gdy umocnienia w końcu zapłonęły żywym ogniem, oświetliły Jona z Rhaegalem, odpoczywających jakieś dwa metry od nich…

Kolejną głupotką było pozostawienie ludzi w krypcie bez żadnego ubezpieczenia. Nawet jeśli żaden z naszych strategów nie wpadł na pomysł, że respawn trupów może zadziałać także na zwłoki w kryptach, to w miejscu ukrycia cywili powinno zostawić się niewielki oddział żołnierzy. Po pierwsze, atak na kryptę mógł się przydarzyć także w sytuacji, gdy bitwa nie byłaby przegrana. Tyrion z Sansą raczej nie daliby rady zatrzymać kilkunastu zombie, ale drużyna Nieskalanych… Po drugie, nie mniej ważnym aspektem jest to, że taki oddział wydatnie podniósłby morale cywili ukrywających się w krypcie, a przecież wybuch paniki w ciasnym pomieszczeniu mógłby skończyć się podobnie źle, jak niespodziewane pojawienie się kilku rozsypujących się ex-Starków.

Choć to i tak nic w porównaniu z decyzją o wystawieniu mikroskopijnej obstawy dla najważniejszej postaci naszych aliantów, czyli Brana. Przynajmniej jeden oddział Nieskalanych w zagajniku by nie zaszkodził, przecież to od wyniku walki z Nocnym Królem zależało „być albo nie być” naszych bohaterów. Przed bitwą z pewnością nikt nie zakładał, że najczarniejszy z czarnych charakterów da się usiec Aryi „Ninja” Stark metodą godną filmów Johna Woo. Samo rozwiązanie fabularne całej tej sekwencji wskazuje na… nierozwiązywalne problemy scenarzystów z wymyśleniem sposobu, w jak Aria miałaby dotrzeć do Nocnego Króla. W efekcie po prostu to olali i pozostawili naszej wyobraźni. Sprytne…

Dodajmy jeszcze, że planiści z Winterfell kompletnie nie wykorzystali atutu w postaci dwu smoków. Zarówno Daenerys, jak i Jon postawili na czystą improwizację, w związku z czym efektywność ich działań była niezbyt imponująca. Za to Nocny Król, objawił się w pewnym momencie jako niepoprawny optymista, atakując na swoim Viserionie jednocześnie Drogona i Rhaegala. To, że smoki z jasnej strony mocy miały balast w postaci niezbyt lotnych umysłowo Daenerys i Jona niespecjalnie usprawiedliwia niepotrzebną i niebezpieczną decyzję władcy ożywieńców, której ostatecznym efektem był samotny lot nurkowy i wyrżnięcie o glebę. Krzywdy mu to co prawda nie zrobiło, ale stracił kontrolę nad smokiem, który tym samym dołączył do panteonu postaci, których działania określało najlepiej słowo „chaos”.

Część osób punktujących błędy pisze jeszcze o irracjonalnych zachowaniach Daenerys i Jona „na tyłach wroga”, będę mniej surowy, w ferworze chaotycznej walki, błędy czy spóźnione decyzje są całkiem prawdopodobne. Przy takiej masie głupot w planowaniu, obie postacie mogły, a nawet musiały się pogubić także w czasie bitwy. Zresztą, nawet dobrze prowadzone postacie miałyby do tego pełne prawo.

Na tym zakończę ocenę taktyki, jaką uraczyli nas scenarzyści. Niestety wygląda to podobnie jak w większości dużych bitew pokazanych w tym serialu, czyli idiotycznie. Od momentu, kiedy osoby odpowiedzialne za rozwój fabuły zostały zmuszone do samodzielnej pracy (bez bazy w postaci tekstów Martina), można zauważyć, że ucieka się w rozrost budżetu i planów filmowych, a jednocześnie spada poziom intelektualny całego przedsięwzięcia.

Pozostaje pytanie, czy przy takiej dysproporcji sił jakikolwiek plan miał rację bytu? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w kolejnym poście i pokazać, że dało się zaplanować obronę Winterfell tak, żeby dać naszym bohaterom realną szansę na sukces, a jednocześnie nie obrażać zdrowego rozsądku. Bo umówmy się, w serialu ta bitwa została wygrana tylko dlatego, że scenarzyści dali Arii kody na niewidzialność, a Nocny Król wyrzucił same jedynki na Inicjatywę1.


P.S. Jeśli jesteście jednymi z wielu widzów, którzy niewiele zobaczyli w tym odcinku (co nie do końca jest takie złe), to pierwsze co powinniście zrobić, to wejść w ustawienia telewizora i przestawić ustawienia na „Film / Cinema” czy coś w tym stylu. Jeśli to niewiele pomoże, pobawcie się ustawieniami czerni. Niestety, HBO nie wzięło pod uwagę, że większość populacji nie ma ekranów skalibrowanych tak dobrze, jak kolorysta odpowiadający za wykończenie tego odcinka.

  1. w klasycznych grach RPG rzuca się kośćmi np. na Inicjatywę, aby rozstrzygnąć który gracz zareaguje pierwszy. Wyrzucenie samych jedynek można by nazwać, używając korporacyjnego języka, legendarnym fakapem.
Kategorie:KulturaSerial i FilmStrategia i taktyka