A więc stało się, prof. Gwiazdowski zdecydował, że jego polityczny projekt, o nie najszczęśliwszej nazwie, Polska Fair Play ląduje na politycznym śmietniku. Nie do końca rozumiem tę decyzję, wynik wyborczy był, wbrew pozorom, optymistyczny. Pozostaje pytanie, co dalej stanie się ze sporą grupą ludzi, która włączyła się do wspierania tej inicjatywy. Może, zamiast rozejść się w poczuciu klęski, warto potraktować akcję profesora jako katalizator do budowy prawdziwie klasyczno-liberalnej formacji? Pomimo wszystkich błędów organizacyjnych i marketingowych, jakie popełniono, możliwość zagłosowania na partię, której nie trzeba się wstydzić, była bardzo przyjemna. Poniżej garść przemyśleń na temat tego, co można spróbować zrobić, aby na zgliszczach PFP powstało coś wartościowego.
Na forum sympatyków prof. Gwiazdowskiego trwa obecnie ferment intelektualny, w ramach którego ścierają się różne koncepcje ratowania tego, co zostało z PFP.
Widocznych jest kilka opcji:
• budowa samodzielnej partii na wybory 2019
• wejście „środowiska” w porozumienie z Kukiz 15 i start 2019 r.
• wejście „środowiska” w porozumienie z jakąś niedziałającą, ale zarejestrowaną partią i start w 2019 r,
• budowa samodzielnej partii na wybory 2023.
Jak widać wyraźnie, dla sporej części osób dużą pokusą są zbliżające się wybory parlamentarne. Jest to moim zdaniem strategiczny błąd, mogący przekreślić szansę na zbudowanie poważnej alternatywy dla liberalnej gospodarczo części społeczeństwa.
Nam jest wszystko jedno, sztuka jest sztuka
Po pierwsze, zmusi to post-PFP do ponownego wylania fundamentów na szybko i do koślawo przygotowanych szalunków. Żeby mieć szansę na zebranie podpisów i stworzenie list wyborczych w okręgach, trzeba będzie zrobić łapankę podobną do wyborów europejskich, tylko na wielokrotnie większą skalę. Budowa struktur będzie, chcąc nie chcąc, powieleniem tego procesu. Możliwości weryfikacji tego, co dana osoba sobą reprezentuje, jak pracuje, jak współdziała z innymi, będzie praktycznie niemożliwa. Im bliżej wyborów, im więcej dziur będzie do załatania, tym sito będzie gorszej jakości. A nie zapominajmy, że prowizorki utrzymują się najdłużej.
Łączenie się z jakimś innym planktonem bez struktur, w typie wymienianego na forum Normalnego Kraju, to już w ogóle wyższy poziom absurdu. Skoro obie partie nie są zorganizowane, to żadna synergia nie nastąpi. Wejście w struktury takiego tworu ma wszystkie wady szybkiego samodzielnego startu, a do tego wymaga zawarcia szeregu kompromisów z „gospodarzami”. Jednocześnie pracuje się na „obcą” markę, prawdopodobne finansując ją głównie z własnych kieszeni (stawiam, że szczątki PFP mają znacznie większą zdolność finansową niż wspomniany Normalny Kraj).
Tyle roboty, że nie ma kiedy taczki załadować
Pod drugie, szansa na sukces w 2019 r. jest znikoma. Można co prawda szacować, że w świeżo zakończonych wyborach, przy obecności w całym kraju, PFP mogłaby liczyć na jakieś 1,5 – 2% głosów, ale problem jest rosnąca frekwencja oraz odejście prof. Gwiazdowskiego. Trzeba liczyć się z tym, że obecnie post-PFP ma „bazowe” poparcie na poziomie około 1%. Żeby zyskać przynajmniej 2 punkty procentowe, gwarantujące dotacje, należałoby cały projekt odpalić już dziś, a na pełnych obrotach działać od jutra… co jest nierealne, dogadywanie się klasycznych liberałów to klasyczna orka na ugorze.
Klęska wyborcza, na dziś znacznie bardziej prawdopodobna od choćby minimalnego sukcesu, nadkruszy i tak kiepskie morale sympatyków. Owszem, wszyscy będą powtarzać, że startują i głosują bez napinki, ale na końcu i tak skończą oglądając nosacza sundajskiego z podpisem „Niby człowiek wiedzioł, ale jednak się łudził”.
Będzie to poczucie tym mocniejsze, że start w jesiennych wyborach byłby jeszcze większą improwizacją niż do PE. Organizacji nie ma, nadchodzą wakacje, a potem jest bardzo krótki okres przed najbardziej skomplikowanymi wyborami w tym kraju. Dobra kampania sama się nie zrobi.
Dla każdego czyli dla nikogo
Łączenie się z Kukiz 15 może być opłacalne, ale tylko personalnie, dla liderów. Nie sądzę, żeby Kukiz zmienił zdanie, jak mają wyglądać wspólne starty z jego organizacją. To oznacza pójście z jego list i pod jego marką. Budowę własnej partii to co najmniej osłabi albo całkiem storpeduje. W Polsce bycie czyjąś przystawką powoduje, że taki twór przestaje być brany na poważnie. Wystarczy przyjrzeć się jaką pozycję na scenie politycznej mają pisowskie Porozumienie, Solidarna Polska czy kukizowe UPR. Przekonują się o tym także nowe twory, odłączające się od starych graczy, takie jak WiS czy Federacja dla RP. W przypadku post-PFP „sukces” w postaci 2 – 3 posłów, okupi się łatką „dodatku”, uniemożliwiającą walkę o docelowy elektrorat.
A dodajmy, że sukces z Kukizem jest co najmniej wątpliwy. Jego partia jest wypalonym składakiem, który przez cały okres swojego istnienia nie zdołał zbudować własnej tożsamości i w tak spolaryzowanym konflikcie dalej będzie tracił. Połączenie rozbuchanych transferów socjalnych z hossą rynkową ogranicza siłę partii umiejących mówić tylko „wszystko jest do d…”, a jeśli dodamy do tego nieprzewidywalność lidera i rosnącą frekwencję to raczej trudno być optymistą.
Klęska urodzaju
Nawet zakładając korzystną koniunkcję planet w dniu wyborów, powodującą, że jakimś cudem post-PFP otrzymałaby powyżej 3% i dotację, to wcale nie musiałaby być dobrą wiadomością. W tym stanie organizacyjnym może to zadziałać, jak silnik Porsche włożony do Seicento, roznieść wszystko na strzępy. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać na herezję, wszak polityka to przecież pieniądze, ale łatwy pieniądz spowoduje raczej konflikty z jej rozdysponowaniem niż poprawę organizacyjną.
Do tego finansowy „sukces” zachęci przeróżnych cwaniaków do włączania się w struktury tak, aby przypiąć się jak najbliżej źródełka tryskającego biletami NBP. Na początku działalności dobrze, żeby pieniądze były inwestowane przez członków partii, pomoże to zweryfikować ich intencje i podejście.
Czy jest na to popyt
Dotychczas nowe liberalne twory powstawały w Polsce przez rozłamy u Korwina, gdzie z jednej niepoważnej partii robiły się dwie, a na końcu 2% wygrywał nowy cyrk pana w muszce a rozłamowcy trafiali do kanapowego limbo. Drugą grupą byli fałszywi liberałowie w typie PO i Nowoczesnej, którym jednak wystarczyło, że nie sprawiali wrażenia uciekinierów z domu bez klamek, aby podobnymi hasłami odnosić sukcesy. Może więc warto spróbować bez profesora pociągnąć budowę prawdziwej, rozsądnej partii liberalnej, która jednocześnie nie będzie kojarzona ze stajnią dla kucyków.
A może stowarzyszonko?
Pojawiają się też głosy, aby założyć 1238 stowarzyszenie liberalno-wolnościowe w Polsce. Jest to bardzo zły pomysł. Jeśli nie masz określonego wyborczego celu, jaki z natury ma partia, takie coś zaraz obumrze. A biorąc pod uwagę, że liberałowie lubią się stowarzyszać, większość już w czymś podobnym uczestniczy (choć często nie pamięta). Tak, że jeśli ktoś czuje potrzebę stowarzyszania się, na rynku ma już pełen przekrój ofert dla każdego z 1238 odłamów liberalizmu występującego w naszym kraju.
Cel: wybory 2023
Co daje odłożenie startu? Właściwie same zalety.
• ludzie będą mogli poznać siebie nawzajem w działaniu,
• w tym czasie powinni pojawić się prawdziwi, a nie farbowani liderzy,
• budowanie struktur przypadnie na czas jałowy politycznie, czyli będzie można zrobić to lepiej niż pod presją,
• po czterech latach prawybory będą miały sens, każdy będzie mógł zweryfikować, co dany kandydat zrobił,
• czas na dopracowanie programu politycznego, tak aby spełniał nie tylko jak najwięcej marzeń twórców, ale był realny do realizacji i możliwy do sprzedania wystarczającej grupie obywateli.
Cztery lata to wystarczający dużo czasu, żeby zweryfikować czy to środowisko jest w stanie zbudować sprawny organizm partyjny. To aż nadto, żeby opracować dobrą nazwę, logo, rozpoznawalność i zbudować strategię na wybory. Także sytuacja polityczno-gospodarcza, obecnie sprzyjająca PiS-owi, w trakcie kolejnych wyborów może być zupełnie inna.
A jeśli się nie uda… to przynajmniej kolejne wybory zaliczymy bez odruchu wymiotnego przy urnie. Moim zdaniem warto spróbować, polityka i tak z nas nie zrezygnuje.